niedziela, 18 grudnia 2016

Progres, regres, czyli jak wyciągać wnioski i działać

Dawno nie pojawił się żaden wpis w kategorii Healthy Lifestyl. Bo najpierw chciałam poczekać zanim coś napiszę, a potem nie było czym się chwalić. Ale po kolei - zapraszam do lektury.


Podczas mojego pobytu w Angli rozpoczęłam swoją przygodę z treningiem siłowym. Porzuciłam Chodakowską, Mel-B, i wszystkie inne. Wzięłam się za ciężary. Powiem Wam, że różnicę zauważyłam po około 1,5 miesiąca. W ciągu tego czasu robiłam w tygodniu 3x trening siłowy, 1x schody, 1x pajacyko-pompki. Potem doszło kardio po każdym treningu siłowym. Fajnie wyglądałam :D Nie miałam żadnej diety. W niedziele pozwalałam sobie na słodkie. Moim rekordem w przysiadzie było 62kg. Cudowne uczucie kiedy z treningu na trening brałam więcej i więcej.


Potem zaczął następować regers... Spowodowany sprawami osobistymi - tak w skrócie. Miałam wrażenie, że wracając do domu wyglądam "na większą" niż przed wylotem do Anglii. Później poleciałam na wakacje. No niby tragedii aż takiej nie było, ale nie wyglądało to tak jak zdjęciach powyżej.


A po wakacjach było yyyy jeszcze gorzej. Doszły rodzinne problemy, treningi odpuściłam, racjonalne odżywianie tak samo. Suma sumarum wyszło na to, że spodnie które miałam luźne na początku sierpnia teraz miałam bardzo opięte w udach. Przybyło mi +5cm. Masakra. Trochę się podłamałam. Ale pomyślałam sobie. Kuzyn nauczył mnie treningu siłowego. Raz już się udało teraz też się uda. Zaczęłam ćwiczyć. Dzięki Izy chłopakowi udało mi się zorganizować siłkę w domu. 145kg obciążenia. Zauważyłam zmiany, ale nie był to tak spektakularny progres jak w Anglii. Zaczęłam szukać problemu. Co robię nie tak? Minęły dwa miesiące treningów - powinna wyglądać zupełnie inaczej. W końcu mnie olśniło. Jedzenie.

Tak, jedzenie. Mój problem stanowi jedzenie w domu. W Anglii dni mijały inaczej: trening-praca, albo praca-trening. Inaczej jadłam, a w domu jakoś mi ciężej, za dużo tego wszystkiego po kątach leży. I to już nie pierwszy raz kiedy taki schemat przerabiam, że ćwiczę staram się i nic. Zero postępu. Robiłam cały czas to samo, a oczekiwałam nowych efektów. Musiałam zmienić strategię. Skoro sama nie mogłam się z tym uporać, trzeba było poprosić o pomoc kogoś, kto jest na tym zna. Wybrałam Paulinę Bugajską.

Został mi ostatni cel do osiągnięcia na ten rok - sylwetka. Raz już się prawie udało. Mam ogromna nadzieję, że teraz też się uda. Stwierdziłam, że chce zawalczyć. Gdzieś tam jest to moje marzenie. Wiem, że niektórym, najbliższym może się to nie podobać, ale taki już mam charakter. Nie chce się poddawać, tylko dlatego, że ktoś powie, że to co robię jest głupie i bez sensu.

Mam nadzieje, że nie zabraknie mi motywacji i wsparcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz