Emocje żużlowe jeszcze na długo nie opadną. Udało się !!! Mamy złoty medal Drużynowych Mistrzostw Świata. To był zdecydowanie najlepszy żużlowy trip ever. Wypad na Manchesteru zapamiętam na bardzo, bardzo długo. O tym co i jak, gdzie i z kim oraz dlaczego w nowej notce.
Pamiętam jak dziś, kiedy zdecydowałam się na wylot do Anglii, popatrzyłam na mapkę, gdzie najbliżej znajduje się stadion żużlowy. Później przeglądając terminarz żużlowy patrzę Drużynowe Mistrzostwa Świata w Manchesterze. Myślę - muszę tam być nie ma innej opcji. Taką okazję trzeba wykorzystać.
W pracy udało mi się załatwić, że przyjdę na 3-4 godziny, a suma sumarum wszyscy mieli sobotę wolną, więc żyć nie umierać. Ale jak wstępnie załatwiłam sobie wolne to okazało się, że bilety zostały wykupione. Sprzedaż wzrosła po tym, jak Polacy awansowali do finału. Wiadomo ;) Rozpoczęła się akacja poszukiwania biletu. Uruchomiłam wszystkie kontakty. Piątek w pracy bardzo lajtowy - przymusowa godzinowa przerwa, bo nie było wózków. Po pracy patrzę nieodebrane połączenie od Sławka. Oddzwaniam i słyszę, że jest bilet. Nie zastanawiam się ani chwili, biorę. Po zakończeniu rozmowy odetchnęłam z ulgą. Bilet jest, resztę już się jakoś ogarnie :D Tak się w stołówce cieszyłam, że patrzeli się jak na jakąś nienormalną.
W domu obczaiłam sobie pociągi. Spakowałam zestaw kibica od Izy, kupiłam jedzenie i poszłam spać. Godzina 6:45 budzik. W nocy miałam sen, że zaspałam :D Taka schiza. Podczas pakowania stwierdziłam, że fajnie by było mieć power bank do telefonu. Dzwonie do kuzyna, który już wyszedł do pracy - usłyszałam, że pożyczył bratu, ale, że sąsiad na dole powinien mieć. Szybki telefon do Jarka i udało się. O 8:35 miałam pociąg, na stacji kupiłam bilety. Podróż minęła bardzo przyjemnie. Pomijając fakt, że jakaś mała dziewczyna ugryzła mnie w rękę. Myślałam, że piątkę chce przybić, a ona mnie jeb... ugryzła.
Wysiadka na Manchester Piccadilly Station. Pierwszy kierunek - informacja. Musiałam dowiedzieć, się skąd jedzie autobus do domu. Przy okazji poprosiłam o mapkę miasta. Wychodzę, ze stacji patrzę na mapkę i język za przewodnika. Podchodzę do jakieś pana, który był ubrany w odblaskową kamizelę i wszystko ładnie i wytłumaczył. Którym autobusem, skąd na stadion żużlowy i na stadion Manchesteru United oraz gdzie jest China Town.
W drodze na China Town mijałam Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej. Oczywiście na dzień dobry już spotkałam Polaków, którzy jak ja wybierali się wieczorem na stadion. Do chińskich knajpek nie wchodziłam, bo się jakoś bałam, że się pochoruje czasami. Szału nie było na tym China Town.
|
Konsulat Generalny Rzeczpospolitej Polskiej |
|
Cina Town |
Następny kierunek
Old Trafford, ale po drodze zauważyłam Primark... weszłam i po dłużej chwili się zgubiłam. Ten w Blackpool nie jest aż tak duży. Ludzi pełno, Polacy w tłumie. Ale spokojnie nic sobie nie kupiłam. Wsiadam w autobus nr X50 i jedziemy. Pytam się babuszce, co koło mnie siedzi, gdzie mam wysiąść, żeby się dostać na stadion piłkarski. I tak gatka szmatka mówię, że na żużel przyjechałam. Od razu szturcha swojego męża i mówi: "Ona na żużel przyjechała". Dziadek się obraca pyta się komu kibicuję. Po chwili dziadka kolega mówi, że Tomasz Gollob jest dla niego najlepszym żużlowcem. Kiedy wysiadałam z autobusu życzyliśmy sobie udanego, żużlowego wieczoru. Idę na stadion. Ludzi sporo, oczywiście trafiam na Polaków. Standardowo pytanie o wieczór, kto jakie szanse, jak stoją zakłady u bukmacherów i nagle przychodzi Jarek (o ile dobrze pamiętam imię) i się pyta czy chcemy wejść na stadion. No pytanie. Być a nie zobaczyć. Mówi do nas tak: "Szybka akcja, idziemy na pewniaka niby do łazienki, a ja was poprowadzę. Jak coś nie mówimy po angielsku.". Koleś udany w kit. Kiedyś był jakiś trening zamknięty piłkarzy, ale nie pamiętam na jakim stadionie. Koleś łapał każdą klamkę w drzwiach, aż w końcu trafił na otwarte. Zszedł do podziemi, dalej znowu każdą klamkę łapał, aż dostał się na trybunę i tu w Manchesterze zrobił tak samo.
Idziemy, przed wejściem kontrola plecaków, wchodzimy. Przechodzimy koło kasy, idziemy po schodach. I nagle patrzymy jacyś pracownicy, a my grupka 9 osób idziemy na pewniaka. Przechodzimy przez jakaś sale bankietową, a tam znowu jacyś pracownicy. Nikt się nam o nic nie pyta. Stresik mały jest i nagle otwieramy drzwi i naszym oczom ukazuje się stadion Manchesteru United. Polak jednak potrafi. Na dole gdzieś tam wycieczki, a na górnej trybunie grupka osób robi sobie zdjęcia, ale chyba nas nikt nie widział. Z ciekawostek dodam, że bilety na mecze tej drużyny zostały już wszystkie wyprzedane. To jest biznes normalnie. Na stadion Manchesteru City się nie wybrałam, ale z tego co mówili inni nie było szans, żeby wejść do środka. Więc w sumie nie było czego żałować. Właśnie tutaj pod stadionem zeszpyknęłam się z ludźmi, z którymi spędziłam resztę dnia. Podsumowałabym to tak, że znalazłam się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie trafiając na odpowiednich ludzi.
Jarosław Pochojka,
Rudolf Ledwoch,
Waldemar Kiciński oraz Ania. Ludzie mocno związani z żużlem. Jedni mieszkają w Danii inni w Niemczech i razem podróżują na żużlowe imprezy, duże, małe, bliskie i te bardzo dalekie. Słynna flaga Tuchola to ludzie od Jarka i Ani ;) Po powrocie do centrum wybraliśmy się do
Hard Rock Cafe, ale, że na stolik trzeba było czekać 40 min poszliśmy gdzieś indziej. Potem udaliśmy się do
BrewDog. A potem już na stadion. Śmiechu i opowieści żużlowych było co niemiara przez cały dzień. Panowie opowiadali jak wybrali się na Grand Prix do Australii, zostali tam na 3 tygodnie i zwiedzali ją kamperem.
|
Od lewej Waldki, Jarek, Ania, ja i Rudi |
|
Hard Rock Cafe |
|
BrewDog |
Po przybyciu na miejsce poszliśmy do hotelu, który znajdował się 2 min od stadionu, gdzie pokój miał Jarek z Anią. Ja czekałam na Sławka, który miał dla mnie bilet. Co śmieszne wszyscy Sławka znają (co mnie nie zdziwiło, bo Sławek też jeździ na różne żużlowe imprezy) a śmieszniejsze jest to, że Sławek był koło Hard Rock Cafe i gadał z Rudim, a ja go nie widziałam. Nie wiem, gdzie ja byłam w tym czasie. Bilet odebrałam, program zakupiłam. Przy programach spotkałam Pawła Ruszkiewicza.
Co mnie zszokowało, przeszłam przez bramki z 1,5 litrową butelką picia. Mega SZOK. Byłam pewna, że będę musiała ją wywalić. Miejsce miałam na trybunie głównej. Na wyjściu z drugiego łuku, ale na 19:40 byłam umówiona z Waldim i miał mnie zabrać na strefę dla prasy, która znajdowała się na trybunie przy parku maszyn. Jak czekałam na Waldiego miałam okazję zobaczyć Darcego Warda ze swoją dziewczyną i z Joe Parsonsem.
|
Z Jarkiem |
|
Z Rudim |
|
Stary stadion Belle Vue |
Same zawody bajka. Takie jak chciałam. Nie nudne i z happy endem :D Emocji było co niemiara do samego końca. Fajnie, że Waldi zabrał mnie na prasę, bo lepiej kibicuje się w grupie - wiadoma rzecz. Przedostatni bieg, na dole stoi Marek Cieślak z całą ekipą i pokazuje jeden palec - wszyscy wiemy, że chodzi o jeden punkt, który dzieli nas od medalu. Krzysiu Kasprzak wykonuje świetną robotę i zdobywamy tytuł Drużynowego Mistrza Świata. Cudowne uczucie móc uczestniczyć w tak historycznym wydarzeniu, być jej częścią. Wspomnienia z tego wypadu zostaną na długo, bardzo długo. Waldi chciał mnie zabrać do parku maszyn, ale pani z ochrony sobie mnie upodobała i nie chciała za cholerę wpuścić, bo nie miałam opaski. Jędza jedna. Trzy razy próbowałam i trzy razy mnie cofała. Ale już kit z tym. Cel minimum to był bilet na miejsce stojące, więc nie mogę narzekać.
Koleś - ochroniarz, czarnoskóry taką kompromitacje (jak dla mnie) zaliczył, że głowa mała. Stoimy na dole i widzę, że idzie Hans Nielsen. Przedstawiać tej osoby nikomu nie muszę. A koleś do niego, że nie ma tędy chodzić i jakieś sapy, cofnąć go chciał. Siara w kit. Waldi podchodzi do niego i mu mówi, że to Mistrz Świata jest. Jeszcze mu pokazał, żeby się w głowę popukał ;) Tak to jest jak biorą ludzi, którzy nie mają pojęcia o żużlu.
|
Mariusz Cieśliński i Sławomir Dudek |
Stałam jeszcze jakiś czas przy barierce koło parku maszyn patrze, jedzie Darcy Ward. Wyjechał na wózku na tor, chwilę na nim pobył. Widać było uśmiech na jego twarzy, chyba Anglia mu służy. Mega fajnie było go zobaczyć na żywo. Wyszłam przed stadion i słyszę polskich kibiców. Widzę sporą grupę koło busów zawodników, którzy akurat wtedy śpiewali Mazurka Dąbrowskiego. Ochroniarze robili za barierki, ale dość kiepsko im to wychodziło. Kiedy zaczęliśmy tańczyć Labado dopiero przynieśli takie metalowe :D Miałam okazję przybić piątkę Markowi Cieślakowi, Krzysiowi Kasprzakowi. Piotrek Pawlicki swoim zwyczajem wyszedł do kibiców. Też miałam okazję mu pogratulować. Również Bartek przyszedł do nas.
Standardowo w grupie Polaków znalazł się jeden nawalony debil, który robił zamieszanie i o wszystko się sadził. Głupek.
|
Daracy Ward |
|
Krzysztof Kasprzak |
|
Bartosz Zmarzlik |
|
Piotr Pawlicki |
Moją epikę widziałam między busami. Razem poszliśmy do hotelu, wypiłam kawę i udałam się na autobus podmiejski, bo autobus do domu miałam 00:20, z tym, że nie widziałam z którego miejsca z Piccadilly jedzie. Nie powiem, lekki stresik był, bo wyszłam o 23:45 i na dzień dobry szukałam przystanku na podmiejski. W komunikacji byli Polacy z Dublina, którzy bardziej ogarniali stację i mnie zaprowadzili :D Niech im Bóg w czym tam chcą wynagrodzi. Co się okazało, że autobus był o 00:30 więc jeszcze zdążyłam iść na SubWay po kanapkę.
W autobusie było głośno. Dwie nawalone laski wracały do Preston i robiły sobie sefie z ludźmi :D Snapchat jest tu bardzo popularny. Pod koniec drogi już chciało mi się spać. Położyłam się na siedzeniach, a jakiś koleś do mnie, że nie mam spać, bo przegapię przystanek, no łał jakbym nie wiedziała...
Po powrocie, spacerkiem poszłam do domu. Sąsiadka na dole miała urodziny, więc wbiłam jeszcze na domówkę. Posiedziałam z nimi dwie godziny, ale już czułam, że mi głowa leci i poszłam o 4:00 spać. Padłam jak kawka, a o 10 już oczy jak 5 zł.
Jak widać trip do Manchesteru się udał w 100%. Plan minimum, czyli same zawody na miejscach stojących został zrealizowany z nawiązką. Poznałam świetnych ludzi. Zobaczyłam stadion Manchesteru United z czystego przypadku. Do tego Nasi zdobyli złoty medal. Lepszego wieczoru nie można było sobie wyobrazić. Po raz kolejny utwierdziło mnie to w przkonaniu, że warto podróżować i to co przeżyjemy, zobaczymy tego nikt nam nie zabierze. Po rozmowie z Waldim, Rudim, Jarkiem i Anią jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym.
Mój wypad do Blackpool zakładała 3 cele. Jeden został zrealizowany. Drugi cały czas jest w realizacji, a trzeci zrealizuje już niebawem. W drodze powrotnej z Manchesteru wymyśliłam sobie hardcorowy 4 cel :D Zobaczymy co z tego wyjdzie :D
Post długi, ale krócej już naprawdę się nie dało. Jeden dzień, a tyle przeżyć, emocji. Mam jeszcze filmiki, ale z ich dodaniem byłby większy problem. Zdecydowanie to był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Jeszcze przez najbliższe dni będę się cieszyć jak jakaś mysz do sera :D:D
PAMIĘTAJCIE MARZENIA SĄ PO TO, ABY JE REALIZOWAĆ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz