wtorek, 11 października 2016

BWB: Blondyka żegna Blackpool (z pompą)

Wpisy w miesięcznym opóźnieniem, ale są :D Niestety dużo się działo pod koniec mojego pobytu w Anglii, a jeszcze więcej jak wróciłam do domu. Jednak o tym niedługo. Ostatni tydzień w Anglii zleciał bardzo szybko. W ogóle te 10 tygodni, które tam spędziłam minęły tak szybko, że nawet się zdążyłam zatęsknić za domem.


Ostatni tydzień pod względem treningów siłowych i kardio, nie wyglądał za dobrze, porównując do reszty tygodni. Forma, którą sobie wypracowałam spadła. Serio. Ale już nad tym pracuje. Częściej wychodziłam niż ćwiczyłam xD. Co zwiedzam i zobaczyłam to moje. I co zjadłam też :D

Jeśli ktoś z Was będzie w Blackpool polecam wybrać się nad Fairhaven Lake. Bardzo ładne jeziorko -  idealne miejsce na spacer. Po jednej stronie mamy jezioro, po drugiej morze. Chociaż jak ja byłam to po drugiej stronie było więcej trawy niż wody, może dlatego, że był odpływ. Z tego co pamiętam są kajaki, łódki, ale rowerków wodnych nie ma.


Miałam okazję również zobaczyć Preston wieczorową porą. Ślicznie oświetlone. W chińskiej knajpie po raz pierwszy jadłam wodorosty i muszę przyznać, że były przepyszne - słodkie i kruche. Polecam również przejechanie się świetloną promenadą w Blackpool. Światełek nie ma końca. Nawet McDonald ma swoje światełka w kształcie "M". Naprawdę jest co oglądać i podziwiać. Illuminacje - bo tak właśnie nazywa się czas kiedy wieża i cała promenada jest oświetlona - kojarzy mi się z okresem bożonarodzeniowym w Polce. Pełno kolorowych, mrugających światełek, tylko śniegu jeszcze brakuje.


W pracy ostatni tydzień dał mi popalić, a zwłaszcza przedostatni dzień. Ale po robocie nie mówimy o robocie. Dla mnie to było bardziej doświadczenie dorosłego życia, a w stanach kryzysu mówiłam sobie "robię to dla pieniędzy", a później już odliczałam dni do wyjazdu, bo jak dla mnie atmosfera była za gęsta. Zanim podjęłam pracę powiedziałam sobie, że nie będę pracować w miejscu, które mi ryje banie, bo szkoda zdrowie psuć. Dotyczy to każdej pracy, którą będę wykonywać w przyszłości, chyba, że do gara nie będzie co włożyć.


W piątek, na dzień przed wylotem odbył się jeden z 4 lub 5 pokazów fajerwerk. Ten, który ja miałam okazję obejrzeć był ze Sydney. A każdy wie, jakie pokazy fajerwerk są w Sydney w Sylwestra. Podczas pokazu padał deszcz, ale mimo to na promenadzie zgromadziły się tłumy ludzi. Oczywiście byłam i ja :D


A po pokazie się zaczęło... pożegnalna kolacja. Chociaż nie lubię słowa pożegnanie, bo świat jest naprawdę mały, a życie bywa przewrotne. Kolacja, mała libacja i takie tam. Bardzo pozytywny wieczór. I ja antyalkoholik wypiłam 3 kielony. Obiecałam to musiałam ;)


I nadszedł dzień wylotu. Nie było mi ani smutno, ale nie tryskałam Bóg wie jakim entuzjazmem. Ogółem jakbym miała podliczyć bilans plusów i minusów wylotu z Anglii i powrotu do Polski to wyszło na zero. Serio. Nie kłamię. Wiadomo, że chciałoby się zostać, ale patrząc na to z perspektywy połowy października zostaje przy stwierdzeniu, że w tym roku zawsze znajduję się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Blondynce chyba sprzyjają gwiazdy i szczęście ;P Tym ostatnim wpisem kończę reportaże pod jakże zacnym tytułem "Blondynka w Blackpool". W sumie to nie... został jeszcze jeden co kupiłam i przywiozłam ze sobą, więc będzie jeszcze jeden. Jednak przez tym pojawi się relacja z wakacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz